Boszhira

My tam byliśmy, wdychaliśmy gorące powietrze razem z pyłem stepu i nie mogliśmy uwierzyć w to piękno. Tylko co jechaliśmy dnem wyschniętego słonego jeziora, a teraz przed nami kły Boszhiry. Oczy lzawią od bieli kredy ktora tutaj wszędzie - a wszystko jedno otwieramy je szeroko i patrzymy...

Dolina monumentów

Jedziemy do Zhanaozen. Asfalt strasznie nie równy. Na wjeździe do miasta duże kolejki do stacji gazowych. Na szczęście Kazachowie praktycznie nie jeżdżą dieslami - więc nam bez kolejek. Miasto bardziej muzułmańskie niż te, które widzieliśmy do tej pory. Bardzo gorąco. Pełno zielenie - ale każde drzewo tutaj musi być ciągle podlewane. Wokół miasta żadnej wody, tylko stawy z odchodami wydobycia ropy. Tutaj w ogóle jest problem aby kupić piwo. Piwa nie ma po sprawdzeniu pięciu sklepów. Wszędzie małe sklepy, sprzedawczynie otulone ubraniami od nóg do głowy, dobrze że przynajmniej twarz jest otwarta. Po raz kolejny zakupy, rezygnacja z dalszych poszukiwań piwa i kierunek piaski Senek. Pierwszy raz jesteśmy w takich piaskach - faktycznie pustyni. Oprócz piasku tutaj więcej nic nie ma i nic tutaj nie rośnie. Piasek tutaj zupełnie inny, trzyma samochód, nawet wracająć swoimi własnymi śladami. Ale wiatr jest bardzo silny, prawie burza piaskowa - nie zatrzymujemy się na długo. Wracamy się na drogę i teraz już jedziemy bezpośrednio do uroczyska Boszhira.

Po raz kolejny dróżki stepowe, wzniesienia i zjazdy, a po 30 km góra Bokty i otaczający ją sor. Tutaj faktycznie można się rozpędzić - powierzchnie jest idealnie gładkie i lepsze niż niektóre autostrady. Tylko od czasu do czasu pojawiają się jakieś większe lub mniejsze rowki wyryte przez wodę. I jeszcze anomalnie dużo pyłu tutaj. P38 trafia w jakąś jamę z pyłem, i jeszcze z otwartymi szybami. Tyle kurzu, że nie widzi drogi i musi zatrzymać się. Silny wiatr dmucha od tyłu, kurz nas wyprzedza. Mimo to jest tak piękne, że brak słów, aby to opisać. Wszechobecna biała kreda razi po oczach, niezbędne są ciemne okulary.

Szeroką drogą, przebitą w czinku, wjeżdżamy na płaskowyż. Zatrzymujemy się żeby zajrzeć teraz już z góry na sor i Bokty. I tutaj okazuje się, że moje prawe tylne koło jest prawie puste. Wyciągam kompresor, dopompowuję - zobaczymy co będzie dalej. Po kilku kilometrach płaskowyżem przed naszymi oczami wyłania się dolina Boszhira. W oddali widzimy kły Boszhira, z prawej stronny skały krążownik - bo są podobne do realnego statku "Aurora". Są jak na dłoni - a jednak do nich mamy z 10 kilometrów. Jedziemy, zatrzymujemy się, fotografujemy i tak w kółko.. Kły są coraz bliżej i bliżej, już jedziemy wzdłuż nich - są naprawdę wysokie. Prawdopodobnie tutaj był deszcz kilka dni temu, możliwie jak nocowaliśmy u Tuzbair. Kredowa ziemia po deszczu jest tak lepka, że nie jest trudno sobie wyobrazić, jakie problemy można spotkać tutaj zaraz po deszczu. 

Przejeżdżamy kły, jedziemy nieco dalej na północ i zatrzymujemy się pod siodłem pomiędzy dwoma skalami. Mamy nadzieję, że będzie zaciszne miejsce. Szybko jemy obiad i udajemy się do zwiedzania. Ponownie belemnity, duże skamieniałe muszle(z pół pieści) i wszelkiego rodzaju innych skamieniałości.

Kły Boszhira wyglądają bardzo solidne, ale stożkowe podstawa jest z kredy. Woda tutaj wyryła tysiące rowów, które często kończą się kilka metrów nad ziemią - podobno w na wiosnę tutaj istnieją tysiąca wodospadów. Czołgamy się na siodło. Im wyżej tym bardziej stromo. Zostajemy tylko we dwójkę z kolegą z P38 - Kochana rezygnuje ze wspinania się. Płaskowyż - wyrzeźbiony różnego rodzaju rwami - tutaj chodzić i chodzić.

Czas schodzić w dół. Schodzę jednym z wąwozów. Gdy jest za stromo przechodzę do innego i znowu w dół, i tak dalej do ziemi. Jeśli kiedykolwiek ktoś będzie tutaj to jest najlepszy sposób wchodzić i schodzić.
Koło ponownie półpuste. Lejemy wodą - widzimy co najmniej 4-5 miejsc z bańkami powietrza. Jakbym było przejechane przez drut kolczasty. Nic nie zrobić - koło zapasowe idzie w ruch.

Noc przychodzi niezauważalnie. Nie da się opowiedzieć ile gwiazd było na niebie...

Przejechane 288 km.